Krzysztof Gutfrański
Dziewiątego listopada we wrocławskiej galerii Entropia miało miejsce dość niezwykłe wydarzenie. Powodów tego było co najmniej kilka. Pierwszym i zasadniczym może być fakt, że performance meeting, zatytułowany NEGENTROPIA [MEN], był akcją jednodniową, ale bardzo skondensowaną, jeżeli chodzi o liczbę zaproszonych artystów. Wiadomo wszak, że kameralna przestrzeń wrocławskiej galerii jest miejscem raczej trudnym dla nawigacji tego rodzaju przedsięwzięciami. Jednakże niezwykłość projektu polegała nie tylko - rzecz jasna - na rozmiarach, lecz równocześnie na "skali" i wyniku tegoż wcale udanego spotkania. W nowej dla siebie roli kuratora i zarazem artysty partycypującego w projekcie zaprezentował się Jonathan Skinner, Anglik działający od kilku lat w Polsce. Ma on na swoim koncie m.in. zainicjowanie działalności ośrodka nad studiami i rozwojem sztuki performance - Brzeźno art Center pod Poznaniem oraz koncept organizowanego tamże festiwalu BIOS, co daje mu nienajgorsze rozeznanie również na polskim poletku. Skinner zaprosił czterech performerów bazując na różnicy pokoleniowej. Artystów wywodzących się z różnych środowisk, (wyjąwszy Paula De Mana) skupionych raczej na "tradycyjnej" wizji performance'u, chociażby tej spod znaku Zbigniewa Warpechowskiego. (Należy jednak zaznaczyć, iż poza niezobowiązującym skojarzeniem, próba ujednolicania twórczości tychże artystów przynosi raczej krzywdzące skutki.) Byli to mianowicie: Antoni Karwowski, Andrzej Pawełczyk, Paul De Man oraz Konrad Juściński. W odpowiedzi na wcześniejszą propozycję Mariusza Jodko (dyrektora galerii) pokazał również swoją akcję Jonathan Skinner, dzięki czemu układ generacyjny programu przybrał niemalże formę palindromu. Tytuł projektu jest, oczywiście, intencjonalny i nie mógłby zaistnieć nigdzie indziej w ten sposób, jak stało się to we wrocławskiej galerii. Apofatyczny termin (pełna nazwa: negative entropy1) został nierozerwalnie połączony z kontekstem miejsca i jednakowoż pozwalał dookreślić zarys koncepcji procesu twórczego, jaką zaproponowała większość z performerów. Zjawisko i termin negentropii - mimo dość złożonych dyskusji w kręgach fizyków - jest literalnie rzecz biorąc zaprzeczeniem entropii: podwójną negacją, która zakłada odwracalność. Negentropia jest wyjściem energii na zewnątrz (zwłaszcza z żywego organizmu), zmierzającą w kierunku od chaosu do konkretu kumulacją (w tym przypadku, np. gestu), czyli, jak określił zapytany o to Jonathan Skinner - "czymś, co staje się ideą w myśli artysty, którą następnie można równoważyć ze swoistym rozumieniem pojęcia 'forma'". Bynajmniej jednak, same akcje nie były Gombrowiczowskimi rozterkami "człowieka w niewoli formy". Logicznie rzecz biorąc przedrostek [MEN] sugeruje z kolei rozwiązanie projektu w dwóch etapach, zatem powinniśmy spodziewać się niebawem spotkania z żeńską ekipą. W dość prostym skojarzeniu taki zamysł przywodzi na myśl koneksje z podziałem płci, rozumianej jako dwa uzupełniające się pierwiastki, co jest tak charakterystyczne w duchowości dalekiego wschodu. Jednakże kurator zdecydowanie takiemu połączeniu zaprzeczył. Zapytany zaś żartem o możliwość odczytania jego decyzji jako swego rodzaju 'gender trouble', sprecyzował, iż bazujący na wieku wybór ten, podyktowany został jego wcześniejszymi doświadczeniami organizatorskimi, skupieniem na różnorodności praktyk oraz (będącym w zamyśle) oczyszczonym ze spirytualistycznej wykładni dualizmem. Można dywagować czy ów suplement [MEN] dodany został jako zawierająca przestrogę ochronna metka, jednak duża doza samokrytycyzmu, incydentalność wydarzenia, jak i zabawne dywagacje Skinnera na temat 'możliwości jego własnego gender trouble', byłyby w stanie uspokoić większą część sceptycznie nastawionych osób względem kuratorskiego wyboru. Po prezentacji programu, jako pierwszy rozpoczął Jonathan Skinner. Akcja rozwijała kwestie poruszone w tytule spotkania, mianowicie powstania Wszechświata - aktu kreacji lokującego się gdzieś na granicy wiary i rozumu. Artysta w formie prelekcji-pokazu 'prze-performował' kilka kluczowych zagadnień kosmologii. Na początek przedstawił kluczowe dla niego założenie znanego fizyka Stevena Hawkinga, zapisując na kawałku kartonu palcem zanurzanym w czarnej farbie zdanie-tytuł performance'u: "jeśli istnieje granica w kosmosie, to Bóg musi być, a jeśli nie, [to nie wiem]". Zgodnie ze stwierdzeniem Hawkinga, możemy sądzić, iż kiedy rozpoczynamy omawiać początki Wszechświata, jesteśmy w stanie dojść jedynie do religijnych wniosków. Należałoby się zastanowić zatem czy czasem negentropia nie jest przypadkiem czymś w rodzaju "teologii negatywnej" dla posiadającej częściowo modernistyczne inspiracje praktyki artystycznej? Druga część akcji polegała na przedstawieniu teorii wielkiego wybuchu (również za Hawkingiem), co sprowokowało co niektórych widzów z akademickim zacięciem do skomentowania - ich zdaniem - wątpliwej "jakości merytorycznej" akcji. Artysta napompował balon aż do krytycznej jego objętości, po której nastąpiła potężna eksplozja, chwile po tym przez rozbicie solidnym młotem twardego jabłka na setkę kawałków zaznaczył rozszerzanie się "objętości" Wszechświata, za którym nastąpiło dalsze "rozdymanie" i ekspansja, co zostało zaznaczone przez "podmuch", po którym nastąpiło formowanie się pierwotnej materii - artysta pylił z ust po dłoni (czerpanym z pojemnika) popiołem wprost na mokry jeszcze napis z sentencją Hawkinga przekrywając go raz po raz. Tym samym akcja dobiegła do swego końca. Potraktowane z przymrużeniem oka prze-performowanie (uznanego za najbardziej prawdopodobny) modelu powstania Wszechświata - zdarzenia, które pozostawać może tylko w dziedzinie religijno-naukowych spekulacji, bez udziału doświadczenia, pozwala zwrócić uwagę na (posiadającą też swoiście mistyczne konotacje) kwestię odwracalności, czyli niemożliwości utraty czegokolwiek, gdyż ze zniszczenia każdorazowo powstaje nowy stan. Dosłowność 'pokazu-wykładu' wraz z bardzo dobrym wyczuciem przedmiotu była zdecydowanym atutem tej akcji. Na tym właściwie ingerencja kuratorska Jonathana Skinnera dobiegła końca, kolejni artyści wykonywali już akcje, które mieli do zrealizowania i poza wyżej wymienionymi ogólnymi uwagami ich treść nie nawiązywała w sposób bezpośredni do kwestii negatywnej entropii. Kolejnym działaniem była akcja Andrzeja Pawełczyka, artysty i organizatora (podobnie jak Antoni Karwowski) związanego ze środowiskiem szczecińskim. Akcja zatytułowana "Koń" miała charakter tautologii, gdyż jednocześnie do działań artysty za jego plecami została puszczona zapętlona projekcja z dwoma naprzemiennie pojawiającymi się osobami, która dublowała częściowo i z pewnym przesunięciem rozgrywające się w galerii działania. Artysta przyniósł ze sobą cztery nienaruszone bochny pszennego chleba, kłębek dratwy, a także kolorową zabawkę z odpustu - ptaszka na kółkach i na patyczku. Wszystko było tu pragnieniem powstrzymania tego co nieodwracalnie przemija, tym bardziej utemperowanym na sali i tym dzikim na filmie. Artysta w parterze rozpoczął rozrywać chleby jeden po drugim opróżniając je z miąższu - skórki w milczeniu mocowane za pomocą dratwy służyły mu jako "ochronna pokrywa" dla głowy i myśli przed wpływem tego, co na zewnątrz ciała, zawartość chleba była zaś formowana w podłużne kształty. Na filmie natomiast artysta ucharakteryzowany był na 'niemowlę', które skontrastowane zostało - z sugerującą niweczący marzenia upływ czasu - postacią starszego mężczyzny, w którą, sądząc po podobieństwie, najprawdopodobniej wcielił się ojciec Pawełczyka. Nagi artysta-dziecko raz to dokazywał na tytułowym koniu na biegunach, "zastępując" wcześniejszego jeźdźca - swego ojca, bądź też lepił z chlebowego miąższu figurki koników, po to tylko, by starszy człowiek mógł z dość przerażającym wyrazem twarzy (naśladującą zachowanie konia) zjadać je łapczywie bez pomocy rąk. Kiedy czwarta chlebowa skóra przekryła już niemal całkowicie dostęp światła, artysta zbliżył się po omacku do odpustowego ptaszka, po czym opierając się na nim, niczym na kosturze ślepca "odjechał" do pomieszczenia służbowego (przy wtórowaniu trzasków wprawionych w ruch drewnianych skrzydeł). Na posadzce wśród gęstwy okruchów pozostał nie pozbawiony połączenia z kontekstem miasta, ale też świadczący w pewnym sensie o swoistym doświadczeniu 'głodu miejsca' napis ułożony z chlebowej tkanki: Heimat. Bardzo skupioną na działaniach publiczność początkowo wprawił w lekkie zmieszanie, a następnie rozbawił kolejny performance niejakiego Paula De Mana, zatytułowany przewrotnie "It was my performance". Akcja odbywała się prawie w całkowitej ciemności, gdzie jedynymi źródłami światła były płomyki dwóch podgrzewaczy ustawionych na metalowym pulpicie do nut. Nim jednak zapanowała ciemność, można było w pełnej krasie zobaczyć maestro, którego image był swoistym melanżem między modą 2 połowy XIX w. a stylem (elektro)punkowym, czy może lepiej, image był trzecim miejscem w konkursie, pt. "jak dziś wyobrażasz sobie miłośnika Wagnera". Szykowna kamizelka, błyszcząca słońcem prerii klamra u pasa, bransolety z sztucznych diamentów o rustykalnym szlifie i przede wszystkim - specjalnie na tą okazję zapuszczone - "geometryzujące" wąsy imponujących rozmiarów były tylko wstępem dla ekscentrycznego wydarzenia. Na pulpicie do nut czekała na De Mana partytura, do której podszedł i rozpoczął na głos mało wprawną lekturę w języku naszych zachodnich sąsiadów. Odczyt ten pełen teatralnej gestury, co raz to pozbawiany oświetlenia przez donośny oddech, był zabawną manipulacją na temat traumatycznego wizerunku Niemca. Przechodząca niekiedy we wrzask deklamacja przywodziła (i jak sądzę miała przywodzić) zdecydowanie nie poetyckie skojarzenia. Wchodził w to dodatkowo kontekst "imienia własnego" belgijskiego teoretyka literatury (co ciekawe, podobno artysta nie znał tegoż przed wymyśleniem sobie pseudo), który jeszcze zanim wyemigrował do USA, wspierał na łamach prasy ruch faszystowski. Nie ma co komentować tej maskarady. Jak zostało już powiedziane, był to zamierzony melanż, a prowokująco brzmiący tekst odczytu (wzbogacony o oczywiste makaronizmy z języka angielskiego) okazał się zapisem współczesnej piosenki z repertuaru hip-hopowego labelu Aggro Berlin. Według De Mana, bardzo słusznie z resztą, "wizerunek" Niemca (a nie Germanina, na przykład), jest przede wszystkim problematyczny ze względu na brzmienie i nieprzekraczalność podszytej traumą bariery języka. Kolejną akcję, skoncentrowaną na 'odzyskiwaniu', czy może raczej analizowaniu oraz przebudowywaniu świadomości własnej pamięci, zaprezentował najstarszy spośród uczestniczących w spotkaniu performerów - Antoni Karwowski. Działanie zatytułowane "Czytanie białych ksiąg" rozpoczęło (czy też rozegrało) się pod nieobecność artysty. Na środku sali postawiony został spory kamień, na ścianę zaś rzucono fotos przedstawiający plan miasteczka o z opisami w języku hebrajskim (Goniądz nad rz. Biebrzą). Po chwili obraz znikł, zapalono światła i wolnym krokiem wyszedł Karwowski. W skupieniu zbliżył się do ściany przykładając do niej kilkakrotnie w różnych miejscach małe kamyki, które po chwili upuszczał. Na sali panowała całkowita cisza, w której słychać było jedynie dźwięk spadających kamieni. Nieożywiona materia stała się tu pożywką dla opowieści. Następnie artysta wydobył plastikowego konika-zabawkę, obok której położył się na podłodze. Rozpoczął się swoisty dialog między martwym przedmiotem a ciałem performera - artysta "ożywiał" oddechem (poprzez uruchomienie włącznika znajdującego się pod pyszczkiem konika) zabawkę która podążała w ślad za rozchylonymi ustami gwałtownie czołgającego się tyłem artysty. "Energii" starczało jednak na krótko. Sytuacja została powtórzona kilkakrotnie wokół osi centralnie ułożonego kamienia. W końcu zabawka "ukradła oddech" człowiekowi i zaczęła chodzić nieprzerwanie, aż do pierwszej przeszkody, o którą konik przewrócił się na bok nie przestając swych daremnych ruchów. Karwowski wstał podpalił dwie białe świece, po czym trzymając je w dłoni usiadł wciąż milczący na posadzce. Unosząc dłonie w górę, zalał zamknięte powieki gorącą stearyną tak, że bez pomocy rąk nie był w stanie otworzyć oczu. Zgasiwszy świece schował je z powrotem do kieszeni. Następnie zwijając swe ciało w pozycji embrionalnej zastygł w świecie nocy. Trwał tak czas jakiś, po czym z jego ust wyleciała metalowa kuleczka. Akcja dobiegła końca. W przypadku tego działania widzowie mieli ponownie do czynienia z motywem 'głodu miejsca', przy okazji którego artysta bada w sposób holistyczny własne doświadczenie, nie wychodząc poza nie (trzeba tu dodać: dzieciństwa w małym miasteczku, gdzie ludność polska wymordowała mieszkających tam wcześniej w sąsiedztwie Żydów). Jak twierdzi Karwowski samo wystąpienie jest dla niego tylko składnikiem procesu, tego, co poprzedza i następuje po performance. Bogactwo wątków i możliwych interpretacji, świetne wyczucie przedmiotu, a także doskonałe przygotowanie Antoniego Karwowskiego zastanawia dlaczego, i jeżeli już, w Polsce artystę kojarzy się raczej z działaniami kuratorskimi wobec sztuki performance, niż z samą praktyką artystyczną (jak jest, na przykład w Niemczech) ? Roboczą odpowiedzią może być tylko ta, która mówi o tym, że polską historię sztuki performance dopiero trzeba napisać. Jako ostatni wystąpił uczestnik spotkania reprezentujący najmłodsze pokolenie, Konrad Juściński. "Wizualizacja istot nieznanych" (część pierwsza: intencja) w sposób ścisły dotyczyła analizy osobistego doświadczenia, jednak ów dialog z samym sobą realizowany był za pomocą bardzo metaforycznego rekwizytorium. Przy ścianie postawione zostało masywne krzesło poobklejane w kilku miejscach na oparciu srebrną, szeroką taśmą. Najpierw jednak artysta zajął się w parterze naczyniem, z którego wydobywać zaczął niezwykłą zawartość, układając ją regularnie na podłodze. Kto siedział bliżej mógł szybko rozpoznać, że są to szare, zmumifikowane ćmy sporych rozmiarów (spędzające sen z powiek pszczelarzom Sphinx Ligustri). Performer zaczął metodycznie oddzielać skrzydła od korpusów wkładając je do dwóch oddzielnych naczyń. Kiedy praca dobiegła końca Juściński przesypał odarte ze skrzydeł korpusy do specjalnego podkurzacza pszczelarskiego, po czym rozpalił w nim płomień za pomocą żywicznych wiórów. Początkowo przyjemny zapach palonego drewna przeszedł w fetor palonego białka ciem. Pomagając sobie miechem podkurzacza, później zaś bardzo energicznym klaskaniem, performer rozprowadził dym po sali. Skupiona jak dotąd na wydarzeniach publiczność zaczęła nerwowo szukać miejsc, do których nie dotarł jeszcze silnie mdlący dym. Kiedy już całe wnętrze spowite było szarością, performer usiadł na krześle przez jakiś czas w bezruchu, twarzą zwrócony ku ścianie. Balansując nogami raz to przy ścianie, raz przy nogach krzesła tracił stopniowo równowagę, aż z wielkim hukiem przewrócił się na krześle do tyłu. Sytuacja wraz z wzrastaniem smrodu palonych owadów powtórzyła się jeszcze dwukrotnie, po czym akcja dobiegła końca. Pomimo wspomnianych wcześniej podobieństw natury ogólnej, dotyczących generalnej koncepcji twórczości, prawdziwą siłą spotkania performerów była różnorodność środków, ale też i - w niegeneralizującej optyce - inspiracji. O dziwo, zróżnicowana była też liczna publika (miażdżąca dominanta kobiet), pośród której nie dało się zauważyć - jak to bywa przy okazji tego typu zdarzeń - przewagi krewnych i znajomych Królika. Zatem, więcej niż event, a ze względu na swą incydentalność: małe choć duże wydarzenie, które chciałoby się powiedzieć - dzięki interesującemu zestawieniu artystów, pokazało jeden ze sposobów, jakim można ożywiać i czynić jeszcze ciekawszymi prezentacje tej efemerycznej dziedziny. Zamiast konkluzji, na ostatek zostawiłem fakt dotyczący przebiegu w czasie poszczególnych akcji. Żadna z nich nie trwała dłużej niż 20 minut, pomimo tego, jak twierdzi Marina Abramović, "posiadać czas, to kreować go w performance"2, bez względu na to czy jest to chwila żywego 'teraz', czy też przeformułowanie, tego, co wydarzyło się naszemu ciału onegdaj.
(c) Krzysztof Gutfrański
& Galeria Entropia
1 Termin 'negatywnej entropii' po raz pierwszy zaproponował Erwin Schrödinger w 1943 (w swej popularno-naukowej książce, pt., Czym jest życie?), skrócona wersja terminu pochodzi zaś od francuskiego fizyka Léona Brillouina, zob.: Negentropy, na: http://en.wikipedia.org/wiki/Negentropy. 2 PURE RAW. Performance, Pedagogy, and (Re)presentation, Marina Abramović interviewed by Chris Thompson and Katharine Weslien, "PAJ" 82 (2006), s. 34. Abramović ma tu na myśli szczególnie długotrwałe akcje, jednak wydaje się, że te krótkie stwierdzenie daje się również zastosować odnośnie krótszych akcji. |
Konrad Juściński - urodzony w 1977 w Gorzowie Wlkp. Studia na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Dyplom na Wydziale Architektury Wnętrz i Wzornictwa w 2002. Zajmuję się malarstwem, rzeźbą oraz performance. Wybrane działania 1996-Międzynarodowa Wystawa Sztuki Miniatur-Toronto,Kanada Antoni Karwowski -
ur. w roku 1948 w Grajewie. Studia na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Aktywność artystyczna w zakresie: performance, intermedia Andrzej Pawełczyk ur. w 1964. Studia na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Dyplom w zakresie tkaniny i malarstwa w 1992 r. Twórczość w obszarze architektury, performance, instalacji. Liczne prezentacje w Polsce, Szwecji, Francji, Niemczech. W swoich performances Pawełczyk opisuje granicę pomiędzy sztuką a życiem, drążąc własną pamięć. Wybrane działania z zakresu performance i instalacji: 1991 - Ekspozycja, tkanina-obiekty Galeria "Vava" , Warszawa Organizator i kurator festiwali: Jonathan Skinner, artysta aktywny na wielu polach sztuki, kurator. Anglik mieszkający od kilku lat w Polsce. Studia artystyczne odbył w Dartington College of Arts w Wielkiej Brytanii. Jest organizatorem festiwalu BIOS odbywającego się w Brzeźnie pod Poznaniem, gdzie w 2004 roku założył Brzeznoart Center -ośrodek zajmujący się prezentacją i studiami nad sztuką performance. |
||
|
|||